piątek, 1 lipca 2016

celiak po czterdziestce


Lekarka z nieukrywaną satysfakcją w głosie patrzy na moje wyniki badań i woła: 
No a nie mówiłam, celiakia!
ja: to znaczy?
lekarka: choroba trzewna.
ja: to znaczy?
lekarka: zanik kosmków jelitowych
ja: to znaczy?
lekarka: musi pani przejść na dietę bezglutenową.
ja w głowie: pamiętam puste półki w sklepie w latach 80. i tylko duży napis pośrodku niczego "produkty bezglutenowe", w porywach kilka bobofrutów i chleb jak papier.
lekarka: tu ma pani pakiet informacyjny co jeść i do zobaczenia za pół roku na badaniach kontrolnych.

Tego samego dnia poszłam na pierwsze zakupy bezglutenowe, w sklepie znalazłam chleb bezglutenowy bez problemu - radość! Ta radość skończyła się zaraz po pierwszym gryzie, za to zaczęły się dramaty mentalno-smakowe: jak odzwyczaić się od tego co się jadło 40 lat, jak nie myśleć o świeżym chlebie, pachnących bułkach, o tłustym czwartku, o piwie i wielu innych smacznych rzeczach. Jak przegryźć kukurydzę w formie spaghetti, jak jeść styropianowy chleb i wierzyć, że to jest dobre i zdrowe, no i jak przeżyć wszystkie spotkania towarzyskie i przy tym nie zwariować.

Po trzech latach myślę, że ogarniam. Po pierwsze wybór produktów jest znacznie większy, po drugie po prostu je widzę, po trzecie nauczyłam na nowo gotować i chyba mi to wychodzi - glutenowcy i dzieci zjadają do ostatniego okruszka.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz