czwartek, 26 stycznia 2017

Celiakowa psyche

Od momentu kiedy przeszłam na dietę nigdy "nie skusiłam" się na coś glutenowego, ale to nie znaczy, że to we mnie nie siedzi i że o tym nie myślę.

Pierwsza rzecz jaka mnie najbardziej denerwowała to smak i konsystencja chleba, i  wreszcie bóle brzucha, o które gastrolog stale dopytywał przed postawieniem diagnozy.
 Chleb bezglutenowy nie pachnie świeżym chlebem. Nigdy nie pomyślałabym, że zapach świeżego chleba czy bułki może mnie rozdrażnić, a jednak. Czasem potrafię warknąć do męża: odsuń się z tą świeżą bułką!

Nigdy też nie pomyślałam, że można rozpłakać się widząc na portalu społecznościowym świętowanie tłustego czwartku! Wkurzona, zapłakana poleciałam do kuchni całkowicie spontanicznie namieszałam jakieś ciasto i dodałam śmietankowy ser- zostałam uratowana:) Teraz to się chyba nazywa pączki kładzione.

Czytanie każdej etykiety skończyło się na tym, że musiałam zainwestować w okulary, co mi przypomniało, że jestem właśnie już w TYM wieku. Szybkie zakupy nabrały nowego wymiaru - 90 minut.

Zamknęłam się w domu, przestałam wychodzić do restauracji, bo się bałam, że mnie zaglutenią.

Poczucie bycia "odmieńcem" podczas rodzinnej imprezy, dopytywanie o szczegóły diagnozy  i objawy - temat idealny do niedzielnej zupy.


Jak sobie radzę? Oczywiście poza tymi momentami kiedy jednak sobie nie radzę.

W kwestii chleba pogodziłam się, staram się nie myśleć o tym. Kupuję certyfikowany w jednej z lokalnych piekarni i czekam na coś lepszego. Czasem mi się śni, że jem świeży, pachnący chleb. Rano wstaję i nie jestem zła, czuję się mentalnie najedzona! Boże, co ten ludzki mózg potrafi wyprodukować.

Słodkości bezglutenowe polubiłam. Większość ciast da się zrobić bez problemu, a ciasto kruche kruchość ma gwarantowaną;)
Czasem pytam męża kiedy je ciasto glutenowe: Dobre?
On: Tak
Ja: To opowiedz mi o tym:)

Zakupy staram się robić po drodze, w tych samych sklepach i takich gdzie produkty mają w miarę stale miejsce. Zaopatrzona w okulary i pewną wiedzę mieszczę się w 30 minutach. Kupuję najczęściej coś co już znam, produkty niepewne odkładam na półkę.

Do restauracji wychodzę, certyfikowanych jest już sporo. Zamawiam pierwsza i oczywiście rozpoczynam serią pytań. Kiedy widzę, że obsługa się plącze w zeznaniach i do końca nie wie o co chodzi z tym glutenem po prostu wychodzę. Jak kelner przejdzie przez piekło pytań bezglutenowych uprzejmie mówię: Z mężem będzie łatwiej, on jest normalny!
Kiedyś dostałam w prezencie zaproszenie na degustacje win połączoną z kolacją. Przed wyjściem podzieliliśmy się z mężem zadaniami: ja piję on je:) Okazało się, że wystarczyło w dniu rezerwacji zgłosić swoją bezglutenowość i szef przygotuje co trzeba. Byłam zauroczona kelnerką, która bardzo dyskretnie serwowała mi te bezglutenowe pyszności, tłumaczyła w jaki sposób  zostały one przygotowane i co w nich dokładnie się znajduje. Chapeau bas za taki serwis!

Rodzinne imprezy są już łatwiejsze, bo każdy już się dopytał o szczegóły gastroskopii, transglutaminazy tkankowej i moje kosmki. Pozostaje czekać aż ktoś napisze poradnik pod tytułem: jak żyć bezglutenowo i przy tym nie zwariować.




     Spontaniczne pączki z 12 lutego 2015









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz